Sierżant Jan Podgórski,
29.XII.1924, Warszawa.
Dnia 20 grudnia 1924 roku, na
cztery dni przed Wigilią Świąt Bożego Narodzenia, front wschodni został przełamany na Dnieprze.
Dla mnie i mych kamratów z 6. kompaniji znaczyło to tyle, że zapewne wigilijną
wieczerze zmuszeni będziemy zjeść w okopach lub w najlepszym razie w pociągu.
Do tej pory, to jest przez ostatnje
cztery lata Odrodzone Królestwo Polskie zdołało przesunąć swoje granice daleko
na wschód oraz zdominować południowo-wschodnie wybrzeże Bałtyku, ale ukraińska
czerń podjudzana przez niedobitki marksistowskich agitatorów była niespokojna i
co rusz wybuchały zamieszki na ziemiach ukraińskich. Sytuacji nie poprawiały
również problemy na południowym-zachodzie, jako że agresywna polityka
Austrowęgier uniemożliwiała swabodny tranzyt wojsk i zaopatrzenia do naszych
bałkańskich sojuszników. Wracając do Ukrainy, latem upalnym roku pańskiego 1922
Kompanija moja wsławiła się tam odbiciem Lwowa z rąk ukraińskich czerwonych
bojówek, cóż z tego jednak skoro Carskaja Armija po przejęciu wreszcie kontroli
nad zbuntowaną Karelią, ruszyła by wyrwać ze szponów odrodzonego Orła Białego
ziemie jemu od wieków należne? Zaprawdę, sytuacja w Europie stawała się z dnia
na dzień coraz to bardziej zagmatwana a i los Królestwa Polskiego był niepewny.

Pociągiem podróż upłynęła w
sennej atmosferze stłumionej frustracji i wymuszonego humoru, który starano się
poprawić serwując litewską wódkę. 23 grudnia generał Ambrozow przekazał nam
ponurą wiadomość o prawdopodobnym załamaniu się naszej obrony w Pradze, co
tylko pogorszyło nastroje. W przedziale wisiała ogromna mapa, na której
próbowałem sobie wyobrazić rozkład sił w Europie i z niego wysnuć jakiś
sensowny wniosek, czy też może raczej powinienem był powiedzieć – wysnuć
skrawek nadziei. Zatem, wodząc od lewej do prawej wzrokiem po ogromnym pożółkłym
arkuszu, w myślach dostrzec można było jak bardzo cierpi Europejska ziemia. Na
zachodzie wielkie pole bitwy rozciągające się na niemalże całą Francję i Belgiję,
gdzie ścierały się nieustannie siły Ententy i Osi. Państwa Ententy straciły
zostały znacznie osłabione w 1919, kiedy po ostatecznym rozprawieniu się z
bolszewikami z sojuszu wystąpiła Rosja. Powodem było uznanie i poparcie przez
państwa trójporozumienia Odrodzonego Królestwa Polskiego. Dlatego też obecnie
Wielka Wojna toczona była przez cztery różne strony, co zwiększyło galimatias i
tak przeogromny: Rosję Carską, po stronie której była również podbita
Finlandia; Państwa Osi, na które składały się Austrowęgry i Rzesza Niemiecka ,
Turcja i podbite przez nią kraje afrykańskje i arabskje oraz Bułgaria; Ententa,
która skupiała Francję, Belgię, Wielką Brytanię, Grecję, Włochy (od 1921 pod
okupacyją Osi), Serbię i Czarnogórę, Japonię oraz Rumunię – a także na pewnych
zasadach Królestwo Polskie. Czwartą stroną konfliktu, którą często zawierała
sojusze z pozostałymi walczącymi tylko po to, by zaraz je zerwać jakimś
zdradzieckim aktem była zawiązana w 1913 Unia Wszechskandynawska (zwana
potocznie Północą). Cele tego porozumienia, z początku zawiązanego by bronić
Skandynawii przed zachłannymi rękami cara Mikołaja II, obecnie nie były już do
końca jasne. Sam ja pamiętam, jak to roku pańskiego 1920 (wtedy gdy Annę
udającą się do rodziny w Piotrogrodzie powinęłay oprychy z ochrany…) norweskie wojska w porozumieniu z
Rosją zaatakowały Królewski Tallin, tylko po to, by po przegranej walce
spróbować ponownie odbić z carskich kleszczy Finlandię. W Dzienniku Gdańskjim,
którego korespondenci mają ponoć swoich szpicli w całej szerokiej Szwecji,
pisano jakoby w całej Skandynawii panował srogi terror i permanentny stan
wojenny, istna groza i przestrach, politycznyj fanatyzm. Faktem jest, jak Bóg
nam świadkiem – że cała Północ była niezdobytym bastyjonem, i nikt nie miał
najmniejszego pojęcia, co też tam się wyprawia. Wszyscy jednak, mieli jednaki
respekt dla jej potęgi militarnej.
Skierowałem swój zmęczony wzrok
na okno. Było zakratowane od zewnątrz, pamiątka z czasów oblężenia Warszawy.
Żołnierze, słysząc straszliwe opowieści z bitwy o miasto wyskakiwali przez
okna. Teraz, gdy sytuacja Królestwa Polskiego wciąż była niestabilna, ale za to
oparta na silnych podstawach, patriotyczny duch na nowo zagościł w młodych
sercach.
Za oknem przewijały się ośnieżone kamienice Mińska, okazałe
mosty i kościoły, kręte uliczki i rozległe skwery, a wszystko pod nocnym niebem
upstrzonym balonami zaporowymi i przecinanym światłem szperaczy. Ta część
Królestwa nie była już bezpiecznym pogodnym miejscem, jak chociażby Warszawa. W
końcu widoki uśpionego miasta powoli poczęły ustępować zasiekom i drutom
kolczastym, wjeżdżaliśmy do położonej na południu miasta bazy Romanow, znanej
śród żołdaków jako „Dupa”, a to z powodu niskiego standardu oraz faktu, iż
skierowanie tam zwykle oznaczało w dalszej pespektywie pierwszą linię frontu,
psia mać.Pociąg zwalniał, a śpiący na
wypełniających wagon ławach żołnierze z wolna budzili się z niespokojnego snu,
gramolili się z barłogów.
Otwarto drzwi. Chłodny wiater
natychmiast wdarł się łapczywie do wnętrza wagonu, rozwiewając poły
niedopiętych palt, zrywając nałożone na bakier rogatywki. Oczom ukazał się
rozległy plac, przecinany bocznicami kolejowymi, pełen zaaferowanych ludzi,
przemarzniętych żołnierzy oraz pojazdów pancernych. Ludzie wysiadali powoli,
niechętnie; noga z nogą, ospale, niemrawo. Byleby tylko do ciepłego wnętrza.
Byle na kolację. Nadgorliwy pułkownik próbował przekrzyczeć wichurę pomagając
sobie lichym gwizdkiem; ludzie niemrawo ustawiali się w szereg, ściskając się
aby złapać nieco ciepła jeden od drugjego. Z pociągu na przeciwległym peronie
wysypał się następny tłum ludzi. Od razu poznałem Piechurskiego, starego
kompana z 7. pułku ułanów krakowskich, broda kozia i szrama pamiątkowa przez
pół twarzy po walce z kozakami w 1917. Więc i ich zmobilizowali na Ukrainę –
zaśmiałem się w duchu, na wspomnienie zapewnień Piechurskiego, że na święta z
domu ruszyć go może tylko zrzucenie bomby atomowej na Warszawę. Oby jednak moskale
nie wpadli na ten pomysł. No, aż takie durnje to chyba nie są.
Na kolacji, odbywającej się
notabene w przestronnej sali, będącej niegdyś halą sportową, a wypełnioną
lichymi ławami i stołami, dowódca bazy oświadczył gęsto gestykulując, iż 34.
armia pancerna jest już nad Dnieprem, wraz z całym sprzętem i specjalnie
zmobilizowaną 5. wielkopolską brygadą nadpancerną. Informacja o mobilizacji
tego typu wojsk wywołała entuzjazm, ale i zarazem konsternację – sytuacja na
wschodzie musiała być naprawdę ciężka. Do tej pory, wojsk nadpancernych gęsto
używano na froncie zachodnim, jednakowoż Polacy korzystali z nich zaledwie parę
razy. Jak Bóg mi miły, pojawienie się tych potworów na froncie gwarantowało
kompletną destrukcję i pożogę. Łyknąłem sobie na otuchę ze zdobionej popiersiem
Piłsudskiego piersiówki, com ją zwyczajowo nosił na piersi.
Dosiadłem się na sekundkę do
Piechurskiego, jak się masz kamracie, a gdzie to cię przygnało.
- Psia mać, niech mnie krew nagła
zaleje albo niech mnie pierun z jasnego nieba strzeli! – pluł dookoła jadłem,
siedzący naprzeciw szeregowy dostał odłamkowem.
- No i widzisz Janek, jak się
daliśmy udupić.
- Ano – odpowiedziałem,
podkradając kawał chleba – taki dupny los żołnierza, opowiadaj co u Wieśki.
No to opowiadać zaczął, że Wieśka
to mu to i to zabrania, a że czort by wziął babę czasami ale przecież to jednak
jego ukochana, że mu drugi syn w drodze, a to że na wsi u nich w Przygodniach
znowu jakieś spory z Martysiakami o pole jakoweś. Że na chrzcinach to ksiądz
krzyczał, że żołnierzowi to nie przystoi pić samogonu, a po poczęstunku to go
kościelny musiał odprowadzać do domu. Aż mi się przypomniał mój dom rodzinny,
cieplej się zrobiło. Pogawędziliśmy chwilę, dwie, dopóki dopóty trąba jakaś
piekielna pod postacią sygnału oznaczającego zbiórkę nie zagrzmiała oznajmiając
koniec kolacji i siedzenia w cieple. Szlag by trafił.
Kolacja, odprawa i znowu do pociągu.
Tym razem, transportowy behemot, gigantyczny pociąg o przestronnych wagonach
wypełnionych ławami i niczym więcej, do którego nas wtłoczono ubezpieczany był
przez dwa jeszcze straszliwsze pociągi pancerne – „Groza” oraz „Śmierć”
(zdobyte zresztą na Rosjanach w 1920 po czym znacznie zmodyfikowane). Sam widok
tej posępnej kompanii pędzącej po torach Królestwa powinien zniechęcić wroga,
pędząca zagłada luf i błysku stali. Wchodząc do wagonu, omiotłem jeszcze
rozciągającą się za wielkim murem panoramę Mińska, rozpamiętując spędzone tu
Boże Narodzenie sprzed pięciu lat. Restauracyjkę na starówce, zasmażane
ziemniaki, popitka u Józka na daczy. Czerń nieba powoli ustępowała szarówce,
wichura nieco zelżała.Grupa ogromnych sterowców bojowych znikała powoli na jaśniejącym
horyzoncie, terkocząc i furkocząc. Leciała znojnie tam gdzie świtał nie tylko
dzień, ale i wojna.
Tej krótkiej nocy o Ance śniłem.
Jak zbierała jabłka u Czernawskich w sadzie. Jak się cieszyła z mojego munduru
nowego, jak żeśmy z Antkiem u Bartosza na daczy przesiadywali i zapijali
czarnogórską przepalanką. Jak sieknął piorun w dziadkową oborę i całe Siedlce
się zleciały, ale nie gasić tylko gapić się, łachudry. Wspomnienia,
wspomnienia. A poznałem złotowłosą Ankę anno domini 1918, jak w rewolucyji
wyzwoleńczej udział brałem. Prozaiczna banalna historyjka dla romantyków,
powiedziałbym kto – sanitariuszką była przydzieloną do chłopaków walczących na
Odrze. Jam sam był dureń wówczas, to i zamiast pilnować okopów na przyczółku,
czy się jaki niemiecki łeb nie wychyli zza winkla na drugim brzegu, wolałem
patrzeć na Anki zwiewne ruchy. Wspominki. Wspominki.
Tekst napisany przez Dawida Szymańskiego, dziejące się w alternatywnej rzeczywistości roku 1924. Rysunek propagandowy Kaiser Eats World P. Golia
Komentarze
Prześlij komentarz